blog – czyli testament przyszłego dziadka

Pisanie blogów jest tak popularne jak ongiś pisanie pamiętników. Gdyby zapytać kogoś z jakiego powodu pisze pamiętnik, zapewne nie wiedziałby co odpowiedzieć. Nie żyjemy przecież w jakichś wyjątkowych czasach a wielu z nas prowadzi życie spokojne a nawet nudne. Więc o czym tu pisać? Dopiero upływ czasu ukazuje prawdziwą wartość faktów utrwalonych na kartkach papieru. Z tego powodu niektóre pamiętniki nabierają wartości historycznej a inne tylko sentymentalnej. Podobnie rzecz ma się z pisaniem bloga, który może mieć formę zbliżoną do pamiętnika, choć nie ma w nim przymusu utrzymywania chronologicznego porządku zdarzeń. Blog może być także formą terapii zajęciowej lub przejawem natręctwa zwanego grafomanią. W moim przypadku powodów jest więcej niż te wymienione, więc wspomnę jeszcze o dwóch. 🙂

blog

Blog to miejsce, gdzie gromadzę informacje ważne dla mnie samego. Są to rzeczy, o których łatwo zapomnieć, a które mają swoją doniosłość w kształtowaniu dystansu do siebie i do wydarzeń wokół nas. Jest to subiektywny zbiór raczej drobnych spostrzeżeń, które mają swoje źródło w przeczytanych książkach i obserwacjach życia. Żadne z nich nie ma charakteru epokowego odkrycia. Wszystkie razem są tylko świadectwem mojej uważnej (jak mi się zdaje) podróży przez życie.

Drugi powód jest konsekwencją pierwszego. Skoro przesiałem przez to dziurawe sito zwane pamięcią, już całe kubiki życiowych chwil, to być może ktoś inny także będzie zainteresowany tym, jakie spostrzeżenia pozostały na tym sicie. Dla każdego z nas ważne będzie coś innego. Rzecz nie w tym, żeby wskazać w blogu sprawy dla nas fundamentalne. Ważne żeby przypominać, że warto robić krótkie przerwy w życiu, żeby tych fundamentalnych spraw poszukać.

krótkie życie

Istnieje hipoteza jakoby w najdalszych zakamarkach historii ludzkości doszło do ingerencji w ludzkie DNA. To, co wiemy o starotestamentowym Matuzalemie, wcale nie musi być fikcją lub błędem w zrozumieniu, jak starożytni żydzi liczyli czas. Matuzalem (dziadek Noego) spłodził syna mając 187 lat. (Rdz 5,25). Rewelacyjny wynik, który w dzisiejszych czasach jest raczej niemożliwy do powtórzenia.

Czy to prawda, że taki Noe żył 950 lat? Nie wiem, ale mam głębokie przeświadczenie, że limit lat jaki mamy do przeżycia jest stanowczo za mały. Dojrzałość i znajomość życia przychodzą zbyt późno w stosunku do naszych biologicznych uwarunkowań. Nie jest mądrą rzeczą starać się o pierwsze dzieci zbyt późno, choćby ze względu na większe ryzyko powikłań. W przypadku mężczyzn, nie jest rzeczą nieosiągalną zostać ojcem po pięćdziesiątce. Niestety matki w tym wieku należą do rzadkości i przeważnie są to ciąże in vitro. Największe szanse na zajście w ciąże mają dwudziestolatki. polki rodzą coraz pozniej (link)

Mamy więc taką sytuację, że dzieci są rodzone i wychowywane przez ludzi młodych. Za 25 lat, ci sami rodzice, wypuszczając w świat własne dojrzałe już dzieci, dojdą do wniosku, że mogli wychować je inaczej. Nie bez winy jest system w jakim żyjemy. Oddajemy własne pociechy pod opiekę państwa a sami poświęcamy im dziennie mniej niż 30 minut. ile czasu spedzamy z dziecmi (link)

za młodzi by wychować dzieci?

Po kilku latach od ich urodzenia, dociera do nas przerażająca myśl, że nasze dzieci nie są ukształtowane tak, jak chcieliśmy, tylko tak, jak chce tego urzędnik państwowy oraz tak, jak pozwala na to miejska dżungla (czytaj: społeczeństwo). Oczywiście traktuję temat pobieżnie i u każdego z Was jest lub może być inaczej. Na jedno jednak wpływu nie mamy: w szkole dziecko przebywa 4-8 godzin, potem jeszcze jakiś czas bez rodziców na pozaszkolnych zajęciach dodatkowych. W domu z rodzicami ledwie 2 lub 3 godziny, które schodzą przeważnie na codziennych czynnościach. Czy można zmienić te niekorzystne proporcje? Raczej nie mamy na to szans – doba ma tylko 24 godziny.

Najtrudniejszy aspekt w wychowaniu dzieci związany jest z tym, że my także zmieniamy się i dorastamy cały czas. Nie ma ściśle określonego wieku, w którym uznaje się człowieka za twór dokończony. Wzory, jakie przekazywaliśmy dzieciom 10 lat temu nie są tym, co przekazalibyśmy im dzisiaj. Nie dotyczy to oczywiście całego światopoglądu. Wystarczy jednak, że dotyczy jednego z wielu delikatnych aspektów, takich jak seksualność czy religia, by czuć tę specyficzną gorycz porażki.

Wypuszczasz własne dzieci w dorosłość wiedząc już na starcie, że popełnią te same błędy co Ty. Jest nawet jeszcze gorzej – one prawdopodobnie także nie zdążą się zreformować przed prokreacją i przekażą twoje błędne przekonania twoim wnukom. Naprawę przykre. Jest jeszcze aspekt zagubienia jakichś istotnych wartości w procesie wychowania. Czyli nie dość, że wdrukowałeś im w głowy fałszywy model działania świata, to jeszcze te treści, na których tak Ci zależało, gdzieś po drodze uległy zapomnieniu lub zostały uznane za niepotrzebne.

mądrzejsze pokolenia

Gdyby bycie rodzicem rozciągnąć w czasie przynajmniej do wieku, w którym Matuzalem płodził dzieci, to po pierwszych pokoleniach można by wypuszczać kolejne, coraz bardziej ulepszone. Oczywiście żartuję. Zastanawiam się czy naprawdę nie ma żadnego sposobu, żeby zmienić tę sytuację? Co zrobić aby przelać w dzieci dystans do życia i pewną taką miękkość bycia, charakterystyczną dla ludzi wiekowych i z doświadczeniem? No jest. Przecież nigdzie nie jest powiedziane, że małżonkowie muszą pobierać się będąc w tym samym wieku. Jeśli jedno z rodziców jest dużo starsze, to jego spojrzenie na życie powinno być bardziej dojrzałe. Życie naszych prababek i pradziadków pokazuje, że małżeństwa, gdzie różnica wieku małżonków sięgała 20 lat, nie należały wcale do rzadkości. Poniżej przytaczam tylko kilka ciekawszych wpisów ze strony, gdzie dyskusje toczą osoby zajmujące się badaniem drzew genealogicznych. Więcej możecie przeczytać tutaj  https://genealodzy.pl (link)

No cóż, czasami można doznać szoku – to mi się zdarzyło kilka miesięcy temu, gdy znalazłam akt ślubu mojej praprababki Eleonory urodzonej w 1827 roku, która w roku 1878 po owdowieniu ponownie wyszła za mąż za kawalera ur. 1853 – różnica wieku 26 lat. Ona miała 51 lat on 25 lat.

U mnie na przełomie XVII i XVIII (wdowiec) w wieku 61 lat poślubił drugą żonę o 28 lat młodszą i miał 3 córki. Narodzenia ostatniej nie dożył.

Np. prapradziadek ożenił się z matką swoich dzieci w wieku 60 lat (podobno, bo aktu ślubu nie znalazłam). Praprababcia była młodsza od męża 30 lat. Mój pradziadek drugą żonę miał młodszą o 24 lata. Natomiast moja mama młodsza od taty 14 lat. Także u nas to rodzinne.

wspólnota plemienna

Chyba najbardziej praktyczny i zdrowy model wychowania młodych pokoleń wypracowały sobie plemiona. Tam dzieci były wspólne, o czym już pisałem wcześniej w blogu pt.: dobór partnera cz.3 – (link) Bawiły się razem pod okiem matek a najczęściej dziadków, którzy ze względu na wiek zwolnieni byli z trudniejszych zadań na rzecz wspólnoty (np. polowań, zbieractwa). Mimo niedostatków sprawności fizycznej, starsi służyli pomocą przy opiece nad najmłodszymi, gdzie mogli wykazać się jako przedszkolanki i mentorzy.

stara_kuchnia

Większość przekazów z dawnych czasów była ustna – często w formie śpiewanej. Poprzez kontakt z dziećmi szamani i plemienni śpiewacze-historycy mogli wyłowić te spośród nich, które najlepiej się nadawały do przejęcia plemiennych tradycji. Naprawdę trudno przecenić rolę rodowych czy plemiennych mędrców. Dzisiaj powszechna jest opinia, że dziadkowie rozpieszczają i psują dzieci. Jest to chyba rodzaj jakiegoś mitu. Dzieci są doskonałymi obserwatorami, są niezwykle plastyczne i szybko dostosowują się do odmiennych warunków. Bardzo dobrze orientują się, co wolno im robić u babci i gdzie są postawione granice, gdy przebywają z rodzicami. To są bardzo inteligentne istoty – o czym zdarza się nam zapominać.

wnioski

Nie ograniczajmy się w żaden sposób. Szanujmy tradycję, ale bądźmy otwarci na nowe idee. Nie zrastajmy się z naszymi wyobrażeniami o życiu, ponieważ są to tylko nasze o nim wyobrażenia. Samo życie jest dużo bogatsze niż nasza wyobraźnia i tylko potrzeba się otworzyć na to, co ze sobą niesie.

Kształtowanie naszych dzieci zaczynamy zanim sami staniemy się w pełni dojrzali. To poważna przeszkoda, która odpowiedzialnych rodziców może prowadzić do frustracji. Widzę jednak światełko w tunelu. Przecież proces dorastania nie kończy się wraz ze zdobyciem matury. Jeżeli sami mamy świadomość, że nasze rozumienie świata ulega transformacji, to można mieć nadzieję, że dotyczyć to będzie także naszych dzieci. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że wpojone im w dzieciństwie zasady będą już samodzielnie modyfikować i staną się lepszą i mądrzejszą wersją nas samych.

Czego Wszystkim życzę.