dobór partnera cz.2

W tym odcinku będę kontynuować temat z ostatniego wpisu pt.: „dobór partnera”. Były tam poruszane zagadnienia niedopasowania kulturowego i odmiennego formatowania (wychowania) w rodzinach. Wszystkie opisane sprawy – z wyjątkiem uwarunkowań biologicznych – mają pewien wspólny mianownik. Mianowicie nawyki nabyte w domach rodzinnych dają się stopniowo zmieniać lub zastępować innymi. Oczywiście wymaga to taktu i cierpliwości obu stron, ale przecież przed partnerami wiele lat życia, więc z czasem na pewno zostanie wypracowany jakiś konsensus.

traumy

W życiu każdego człowieka pojawiają się traumy. Niektóre dają się zauważyć od razu, jak na przykład nerwice, choroby, dysfunkcje psychiczne. Jest jednak spora grupa takich, których nie widać. Mogą pozostawać w ukryciu bardzo długo i nigdy nie wyjść na światło dzienne. Może być również tak, że objawią się dopiero po zawiązaniu bliskiej z kimś relacji, albo dopiero po pojawieniu się potomstwa. Trudno przewidzieć czy zgadnąć, jakie niespodzianki w sobie nosimy. Niekiedy są to problemy, które nabywamy w wieku dorosłym. Wtedy stosunkowo łatwo jest skojarzyć skutek i źródło – oba bowiem znajdują się w zasięgu naszej pamięci. Z dobrym psychologiem można dotrzeć do sedna sprawy i za pomocą odpowiednich technik doprowadzić umysł i ciało do równowagi.

Dużo gorzej sprawa się ma z traumami nabytymi w okresie dzieciństwa. Takie urazy w tym okresie zakopują się w naszej psychice bardzo głęboko i trzeba naprawdę tęgiego specjalisty, żeby wydobyć je na światło dzienne. Dopiero wtedy można próbować naprawić to, co zepsuli w nas opiekunowie i rodzice. Nigdy nie jest wiadome, która z przygód z dzieciństwa poprzestawia nam tak serce, że nie będzie możliwe stworzenie harmonijnego związku z upatrzoną osobą. To wcale nie są rzadkie przypadki.

Właściwie każda dysfunkcja rodziny pozostawia swój ślad w psychice dziecka. To może być zimny szpitalny poród, zbyt wczesne odstawienie dziecka od piersi, nieobecność taty, wymuszona rozłąka z mamą, w skrajnym przypadku – pobyt w sierocińcu. Być może winny jest ojciec alkoholik, zbyt długie przebywanie dziecka pod opieką osób trzecich, molestowanie seksualne, nadopiekuńcza lub narcystyczna matka. Każda z tych sytuacji jest potencjalnym źródłem problemów w nawiązywaniu intymnych relacji. To nie są rzeczy, które widać od razu. W tym właśnie tkwi największa pułapka.

Ciekawe spojrzenie ma na to Estera Sarasvati.  Dla zaawansowanych  🙂

popatrz na jej/jego dom

Przysłowie „niedaleko pada jabłko od jabłoni” ma w sobie wiele warstw. Dotyczyć może naszych upodobań, charakterów, wzorców zachowań, systemu wartości, odżywiania, stylu budowania relacji z ludźmi. Najbardziej dramatyczne jest chyba to, że z czasem odkrywamy w sobie elementy tego, czego tak bardzo nie akceptowaliśmy we własnych rodzicach. Jeśli stać nas na szczerość względem siebie, to można te ciemne pierwiastki w sobie odnaleźć. Co z nimi zrobić? – to już temat na osobny odcinek.

To przysłowie ma powiązanie z pewną dobrą radą, choć przeważnie podawaną w formie żartu. Chodzi o stwierdzenie, że nasz związek za kilkadziesiąt lat będzie kopią związku naszych teściów lub rodziców. Jeżeli chcesz zobaczyć, jaki będzie twój mąż za 20-30 lat, to przyglądnij się przyszłemu teściowi. Jeżeli chcesz zobaczyć jaka będzie Twoja żona, to przypatrz się uważnie teściowej.

Tu taki mały żarcik przy okazji.

Jaka jest różnica między wróżką a czarownicą?
– No, jakieś 25 lat.

Cała tajemnica tkwi w tym, że z rodzinnego domu wynosimy programy umysłowe, o których istnieniu nie wiemy, bo nie było okazji skonfrontować ich z programami w umysłach innych ludzi. Pierwsza taka okazja przychodzi dopiero we własnym domu, z dala od rodziców. Dlatego nie potępiam par, które mieszkają ze sobą przed ślubem. Kiedyś trzeba przecież zweryfikować, czy pasujemy do tego świata, w jakim stopniu pasujemy, i do której jego części – o ile w ogóle pasujemy. (Mam wrażanie, że ja pasuję coraz mniej).

Poza tym uważam, że instytucja małżeństwa jest pomysłem administracji państwowej i więcej wynika z niej problemów niż korzyści. Pisałem już o tym w odcinku pt.: wolność w związkach (link)

nie jest dobrze

Z powyższego wyłania się niezbyt radosna wizja. Z obserwacji ludzi starszych ode mnie wynika, że pary dobrze dobrane stanowią dzisiaj naprawdę niewielki odsetek społeczeństwa. No, ale jakże miałoby być inaczej? Nikt nas dzisiaj nie uczy, jak szukać odpowiedniego partnera. W całkowitym zaniku są dobre zasady małżeńskie, które były kiedyś swoistą, obowiązkową etykietą dla małżonków. Były to wypracowane przez lata porady naszych matek i babek na temat, jak zachować zadowolenie i mir domowy. Oczywiście rady te ściśle połączone były z zasadami savoir-vivre i trudno było odróżnić jedne od drugich. Dzisiaj niektóre z nich mogą wydawać się śmieszne, niemniej istnienie i stosowanie tych zasad, powiększało poczucie osobistego bezpieczeństwa i stabilizację.

W szkołach są dzisiaj prowadzone zajęcia typu „Wychowanie do życia w rodzinie”, ale próżno szukać tam informacji, które pozwolą na zbudowanie harmonijnego związku. II Wojna Światowa i zmiana ustroju naszego kraju, skutecznie zburzyły most łączący pokolenia (tj. nie zostały przekazane stare wzorce) a współczesne realia zmieniają się tak dynamicznie, że o jakichkolwiek trwałych zasadach wyboru partnera nie ma nawet co marzyć. Kompletnie nie wiadomo czego się trzymać. Króluje przeświadczenie, że zakochanie się jest gwarancją udanego związku. Tymczasem statystyki pokazują wyraźnie, że dużo trwalsze są małżeństwa aranżowane. Sprawa nie jest prosta, bo aranżowane małżeństwa raczej nie występują w naszym kręgu kulturowym. Takie bezpośrednie porównanie statystyk pozyskanych z badania odmiennych kultur, byłoby zwykłym nadużyciem.

oczekiwania

Sytuacja wydaje się dość beznadziejna. Nie chciałbym jednak zostawić Was z całkiem pustymi rękami. W końcu po to piszę ten blog, żebyście przynajmniej nie wpadli w te pułapki, w które ja i moi rówieśnicy daliśmy się złapać. Pierwszą i najważniejszą zasadą jest chyba „jestem szczęśliwa/y + oczekuję niewiele”. Zacznę od znanego żartu.

Różnica między kobietą i mężczyzną:
– Kobieta przed ślubem liczy na to, że mężczyzna zmieni się po ślubie – a on się zmienić nie chce.
– Mężczyzna przed ślubem liczy na to, że kobieta nie zmieni się po ślubie – a ona niestety się zmienia.

kobiety

Szczególnie te zakochane, wychodzą za mąż za idealną wizję swojego partnera. Mówiąc inaczej, one widzą go przez filtr swoich fantazji na jego temat. Zatem to, co widzą, nie jest tym, czym ten facet jest. Dodatkowy kłopot jest taki, że nawet jeżeli ten facet jawi się jako idealny, to po jakimś czasie do świadomości kobiety przebije się jego prawdziwy, bardziej obiektywny obraz. Są też przypadki, że kobiety akceptują wstępnie wady partnera, bo liczą na to, że po ślubie uda się ociosać go do kształtu tego ideału, jaki noszą w sercu.

Niestety nie wiedzą, że charakter człowieka tężeje w wieku około siedmiu lat. Przez kolejne 7 można go jeszcze czegoś pożytecznego nauczyć – np. tego, że brudne skarpetki powinny lądować w koszu na bieliznę. Po tym czasie każda próba zmiany jest nieopłacalna, ponieważ energia zużyta na jej dokonanie, jest nieporównywalnie większa od zrobienia czegoś samodzielnie – czyli kapitulujesz i schylasz się po te skarpetki.

mężczyźni

Z facetami sprawa jest o niebo prostsza. Biorą sobie za żonę dziewczynę, która im odpowiada. Mieli czas i wybrali taką, która była w ich zasięgu i była najfajniejsza. Po jakimś czasie zauważają, że nie wygląda ona tak, jak wyglądała wcześniej, że zmieniła priorytety (np. po ciąży), że jest niestabilna emocjonalnie (hormony) … i ogólnie jest zmienna, i dość nieprzewidywalna. A faceci naprawdę nie lubią niespodzianek – faceci lubią mieć plan.

Chodzi zatem o to, by być przygotowanym na pewne mechanizmy, które wcześniej niż później objawią się w naszym związku. To jest jak z grawitacją – trzeba być na nią przygotowanym przy piciu alkoholu i podczas gołoledzi, bo w przeciwnym razie życie mocno nas poobija

punkt startu

W gruncie rzeczy, cały czas chodzi o to samo: o ograniczenie oczekiwań. To jest ten element, który paradoksalnie odpowiada za dość zgodne małżeństwa aranżowane. Wynika to chyba z faktu, że w związkach całkiem obcych sobie ludzi, może być tylko lepiej. Startują z poziomu wielkiej niepewności a czasem nawet strachu. Niewiele o sobie wiedzą i nie mają za sobą okresu próbnego. Jest to stresujący skok na głęboką wodę. Powoli jednak poznają się w tym swoim „nieszczęściu”, szanują każdy akt dobrej woli i cieszą się z każdego ciepłego gestu. Może nigdy nie będzie tam wielkich uniesień, ale jest za to szansa na prawdziwą przyjaźń, w którą każde udane małżeństwo powinno się ostatecznie przekształcić. (Bez euforii proszę. Tak po pięćdziesiątce, nie wcześniej.)

Małżeństwa zawarte z miłości, zaczynają z zupełnie innego pułapu. Tam wszystko staruje z punktu, gdzie nasze organizmy doświadczają eksplozji endorfin. Funkcjonujemy tam jak po narkotykach, jak na prawdziwym haju i trudno sobie wyobrazić, że potem może być jeszcze lepiej. Potem musi być już tylko gorzej – czyli całkiem normalnie. Ze szczytu droga prowadzi już tylko w dół – niestety tego nikt nam nie powie. A szkoda.

szczęście w sobie

To właśnie te nadmuchane oczekiwania są powodem kryzysów w związkach. Najczęstszym ich objawem jest lista rzeczy, które zarzucamy partnerowi, że powinien robić a nie robi (nie mówię o obowiązkach domowych) i dlatego właśnie nie jesteśmy szczęśliwi. Tymczasem związek ma największe szanse na trwanie, kiedy tworzy go dwoje szczęśliwych ludzi. Trzeba być szczęśliwym człowiekiem jeszcze przed połączeniem się z kimś. „Jestem szczęśliwy, dlatego oczekuję niewiele”. „Oczekuję niewiele i dlatego jestem szczęśliwy.” To działa w obie strony. Nie da się iść z kimś przez życie, obarczając go obowiązkiem czynienia mnie szczęśliwym.

Wieszanie na kimś takich ciężarów nie dość, że jest niesprawiedliwe, to jeszcze nieskuteczne. Oczywiście każdy może mieć gorsze dni i potrzebować chwilowego wsparcia. Nie sądzę żeby normalny partner odmówił nam pomocy w takim przypadku. Nadszedł jednak czas zrozumieć, że szczęście trzeba budować w sobie. Nie powinniśmy ustawiać się w roli żebraka, który energię i chęć do życia pobiera wyłącznie od partnera. Każdy z nas jest wolnym, nieśmiertelnym, samowystarczalnym bytem. Ta druga osoba może być cudownym uzupełnieniem mnie samego, ale nie jest mi koniecznie niezbędna. Jeśli czujemy inaczej, wtedy stajemy się zależni, tracimy poczucie własnej wartości, bezpieczeństwa i tym samym tracimy najważniejszą część siebie – wolność.