rywalizacja

Dawno temu spotkałem się z ciekawą postawą pewnych rodziców. Uważali oni, że będą wychowywać syna w duchu całkowitego braku rywalizacji. Byłem wtedy studentem i takie podejście do wychowania wydawało mi się kompletnie oderwane od rzeczywistości. Zastanawiałem się nad tym, jak ten młody chłopak odnajdzie się później w tej naszej piekielnej rzeczywistości, skoro jego rodzice chcą trzymać go jak najdłużej z dala od brutalnego świata. Uważałem wtedy, że brak konfrontacji z rzeczywistością może mu tylko zaszkodzić. Trudno bowiem znaleźć taką dziedzinę życia, gdzie jej nie ma – rywalizacja jest wszechobecna.

Już nawet udział w zajęciach wychowania fizycznego wymusza rywalizację. Każdy udział w grach zespołowych czy dyscyplinach indywidualnych jest rodzajem konfrontacji. Jest to tak naturalne, że właściwie nikt się nad tym nie zastanawia. Tak jest na całym świecie. Nawet prymitywne plemiona Amazonii organizują specyficzne zawody sportowe. Poprzez zajęcia WF szkoła narzuca rywalizację i raczej nieprędko się to zmieni. Trudno mi sobie wyobrazić, że rodzicom chłopca udało się doprowadzić swój plan do pomyślnego końca w sytuacji, gdy w Polsce istnieje obowiązek uczestniczenia w zajęciach szkolnych, w tym także sportowych.

rywalizacja

wszechobecna

Ideę rywalizacji mamy tak mocno wprogramowaną w nasze umysły, że nie zauważamy jej wcale. Jest to właściwie fundament naszej cywilizacji i trudno znaleźć miejsce na ziemi, gdzie konkurencja nie funkcjonuje. Gdziekolwiek się nie spojrzy widać walkę. I nie chodzi wcale o rzeczy wielkie, takie jak wojny o przestrzeń do życia, o zasoby naturalne, o żywność czy o wodę. Chodzi o rzeczy w całkiem małej skali. Przykłady? W polityce – wojna między partiami, w związkach – wojna płci, w ekonomii – ostra konkurencja, w sporcie – rywalizacja sportowa i ta pozasportowa, między kibicami zantagonizowanych klubów. Można długo wymieniać.

Zatrzymajmy się jednak chwilę przy ekonomii. Są przecież przypadki, gdzie mamy do czynienia z warunkami przypominającymi monopol. Istnieją nisze w gospodarce, w których konkurencja jest żadna albo tzw. próg wejścia na rynek jest tak duży, że start nowej firmy jest wręcz niemożliwy. Co dzieje się w takich przypadkach? Z kim mierzy się monopolista, gdy nie ma konkurenta? W ekonomii funkcjonuje pojęcie „maksymalizacji zysku”.

Ktoś nam wmówił, że dążenie do maksymalnego zysku, to jest to, o co chodzi w biznesie. Zatem, jeśli nie walczę z konkurencją, to muszę walczyć o jak najwyższą efektywność, wyrażoną przeważnie w pieniądzu. Są oczywiście wyjątki od tej reguły. Są np. małe winnice, albo małe zakłady rzemieślnicze, piekarnie, które nie silą się na to, by produkować więcej. Produkują akurat tyle, ile jest im niezbędne do dalszego funkcjonowania. Często ich towary trafiają tylko na rynek lokalny. Mają swoich stałych klientów i szanują to poczucie zaufania oraz bezpieczeństwo.

rywalizacja i ego

Weźmy na warsztat zmagania sportowe, kibicowanie i patriotyzm. Patriotyzm to miłość do miejsca i ludzi w nim żyjących. Czy ta miłość przekłada się jakoś na radość z sukcesu reprezentacji? Wątpię. Gdy siedzę przed telewizorem w pubie i akurat gra polska reprezentacja, to energią nienawiści, jaka płynie w kierunku telewizora, można by oświetlić duże miasto. Kochamy tych piłkarzy? Naprawdę? Jak patrzę na emocje kibiców, to mam duże wątpliwości. No to o co chodzi z tym patriotyzmem w sporcie? Nie …. Tu nie chodzi o miłość do ojczyzny i rodaków, tylko o własne Ego. Ego przez duże „E”. Naprawdę nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, żeby cieszyć się sukcesem np. piłkarzy, z których większość życie spędza poza granicami ojczystego kraju. Ale mechanizm tej radości wydaje mi się prosty. Jak nasi piłkarze wygrywają – to znaczy, że to MY wygrywamy. Jak oni przegrywają – to znaczy, że ONI przegrywają. Proste … a raczej prostackie.

ja – my – nasi

W rywalizacji między zawodnikami różnych krajów nie chodzi o to, żeby wygrał lepszy zawodnik, tylko o to, żeby wygrali „nasi”. W sporcie liczą się głównie emocje i chęć poprawy własnej samooceny. Zastanawiam się tylko, w czym leży nasza zasługa, że tak się z tego zwycięstwa cieszymy. Czy płacimy składki klubowe? Nie. Czy sponsorujemy drużynę? Nie. Czy sami uprawiamy dyscypliny, które oglądamy w TV? Przeważnie nie. To o co chodzi? Aaaa … przepraszam. Pijemy piwo tej konkretnej marki, co to podarowała koszulki i buty naszej reprezentacji, i to jest cały nasz wkład w kreowaniu ewentualnego sukcesu sportowców! Nic tak nie cieszy, jak dobrze ulokowane pieniądze. 🙂

Generalnie w sporcie powinno chodzić o budowanie dobrych relacji między ludźmi i o budowanie nowych umiejętności. Sport powinien rozwijać współdziałanie, zrozumienie, zadowolenie, poprawiać jakość życia i zdrowie. Po intensywnym ruchu wydzielają się endorfiny i możemy liczyć na lepszy sen. Ale wszystko to schodzi na drugi plan, ponieważ w końcowym rozliczeniu zawsze bardziej liczy się euforia i łzy szczęścia albo spadek nastroju i łzy rozpaczy.

rywalizacja

Trzeba pamiętać, że w sporcie wyczynowym sukces udaje się osiągnąć bardzo niewielu. Większość wybitnych sportowców niestety nie dochodzi do wielkich pieniędzy a koszty, jakie ponoszą w życiu osobistym są olbrzymie. Obok niewielu wybitnych sportowców są tysiące pokonanych. Ludzie z własnych ciał i własnych sił życiowych budują piramidy, na czubku których może stanąć tylko kilku ludzi. Złoty medal jest przecież dla jednej osoby.

Jeśli patrzymy na najlepszych piłkarzy w świecie, to widzimy ich sukcesy, popularność, wysiłek na stadionie i nierzadko olbrzymie pieniądze. A to jest tylko czubek góry lodowej. Nie widzimy wielu lat treningu, poświęceń i wyrzeczeń. Nie widzimy tych dziesiątków tysięcy chłopców i dziewcząt, którym się nie udało, a którzy także poświęcili ogrom czasu i energii, by stać się najlepszymi. W telewizji nie widzimy tych, którzy tracą zdrowie lub najlepsze lata swojego życia w pogoni za … no, za czym? Za pieniędzmi? Nie zawsze. Wielkie pieniądze są dostępne tylko w kilku dyscyplinach sportowych. Za marzeniami? A czymże one są? W gruncie rzeczy, chodzi chyba tylko o wybujałe ego: „być najlepszym”!! Tylko po co?

bilans

Sport dobrze sprzedaje się w TV dlatego, że są to bardzo silne emocje. Ludzie z niezrozumiałych dla mnie powodów uwielbiają je. Emocje powstają na skutek rywalizacji. Być może jest to jakiś atawizm – coś, co pozostało nam po naszych pierwotnych przodkach. Ponieważ zwycięzców jest zawsze mniej niż pokonanych, to w świecie rywalizacji przeważają emocje negatywne. Szczęścia ze zwycięstwa zawsze jest mniej niż traumy po nieudanym występie. Porażki wnoszą olbrzymią ilość niskich wibracji. Budzą bezsilność, zawiść, kompleksy, szowinizm, nacjonalizm, agresję…

Rywalizacja na pewno jest jednym z motorów rozwoju cywilizacji. Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy taka rzeczywistość czyni nas bardziej szczęśliwymi? Tu przyjrzeliśmy się akurat rywalizacji sportowej, ale dotyczy to większości aspektów naszego życia. W wielu sferach życia, funkcjonuje jakiś system nagród. Czy chcemy czy nie, podlegamy mu albo nieświadomie mu ulegamy. To może być system premiowania albo akordowy system wynagradzania, które w założeniu mają być dla nas bodźcem do bardziej wydajnej pracy. To może być progresywny system podatkowy, który ma chyba zniechęcać nas do zarabiania większych pieniędzy. (żartuję) Rodzice nagradzają swoje dzieci za lepsze wyniki w nauce a czasem nawet za wyniki w sporcie. Niektóre kobiety, świadomie lub nie, traktują seks, jako formę nagrody dla partnera za jego określone, pożądane przez nią zachowania. Podobnych mechanizmów jest wokół nas mnóstwo. Jedne są jawne a inne zawoalowane.

niedosyt

Jakby tego było mało, my sami kreujemy dla siebie systemy nagród. Dobrym przykładem są zachowania kierowców na ulicach. Wszędzie w ruchu ulicznym widzę pośpiech i zniecierpliwienie. Mogę jeszcze zrozumieć, że rano wszyscy spieszą do pracy. Jednak wieczorem obserwuję te same typy zachowań. Pewien odsetek ludzi za kółkiem, to kierowcy, którzy wyprzedzają wszystkich zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, z jaką prędkością poruszają się inni uczestnicy ruchu. Nie chodzi więc o skrócenie czasu dojazdu, ale o rywalizację. Wyprzedzenie albo sprytne ominięcie w korku kilku „frajerów” jadących przepisowo, zawsze daje satysfakcję. To bardzo prosty sposób, żeby udowodnić sobie, że jest się lepszym, sprawniejszym, sprytniejszym etc. I znowu chodzi o emocje, bo przecież nie o kasę ani o sławę.

współpraca

Czy w ogóle jest możliwe życie bez rywalizacji, bez poczucia, że jest się przegranym? Czy można uniknąć tego przykrej świadomości, że jest się frajerem grzecznie stojącym w korku, podczas gdy z lewego pasa ciągle ktoś wpycha się nam przed maskę samochodu?

Wydaje się, że tak. Gdyby zastąpić rywalizacje współpracą, zapewne pojawiłoby się sporo korzyści. We wspomnianym korku wystarczyłaby jazda kierowców na tzw. „zamek błyskawiczny”. Na przykład podczas zajęć jogi, nie ma współzawodnictwa. Tam nie walczymy z czasem ani z rywalem. Istnieje wiele innych form aktywności, które także nie mają tego toksycznego elementu rywalizacji. Jest jogging, kursy tańca towarzyskiego, tai-chi, turystyka, nurkowanie, paralotniarstwo, nordic walking … W tych przypadkach, zamiast negatywnych emocji, może pojawić się zadowolenie z zaangażowania w pomoc drugiemu człowiekowi.

To co napisałem, na pewno nie wyczerpuje tematu. Zachęcam Was do obserwacji samych siebie i własnych emocji. Starajcie się obserwować siebie w różnych sytuacjach. Spróbujcie odnaleźć w życiu to, co daje Wam spokój i ciszę oraz to, co tę ciszę i spokój burzy. Róbcie sobie w tej codziennej krzątaninie krótkie przerwy, w których będziecie sprawdzać, czy jesteście w stanie rywalizacji, czy w stanie harmonii z ludźmi i światem. Nie zaniedbujcie tego – żyjcie świadomie.