Spróbujmy dzisiaj odpowiedzieć sobie na następujące pytanie. Jak powinno wyglądać życie na planecie Ziemia, jaki jest ten mój wymarzony świat? Oczekuję, że opowiecie o tym, jaka nadrzędna zasada powinna tu rządzić, żeby można było uznać, że warto spędzić na tym „łez padole” kilkadziesiąt lat. Nie zależy mi, żebyście dali banalną odpowiedź w stylu: miłość, uczciwość … Wysilcie się nieco i stwórzcie swój własny, wymarzony, kompletny świat. Stwórzcie model dla relacji między ludźmi, zasady współżycia obywateli, wymyślcie podział lub brak podziału ról, hierarchie społeczne, wierzenia, system wymiany dóbr … I w tym wszystkim spróbujcie umieścić siebie.
kreacje i kreatury
To nie są tylko mrzonki i ćwiczenia wyobraźni. Próby wykreowania takich światów można już obserwować obecnie. Jedną z nich jest współczesna koncepcja Unii Europejskiej jako wielokulturowego super państwa, w którym nie obowiązuje już podział wg kryteriów narodowych. Od strony filozoficznej można ocenić te koncepcję bardzo pozytywnie. Nie ma narodów, nie ma granic, nie ma sprzecznych interesów – krótko mówiąc: nie ma podziałów, walk, dyskryminacji, wojen. Jednak jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Szczegóły te odszukać można w ideowym fundamencie Unii Europejskiej – tzw. manifeście z Ventotene. Autorem tego dzieła jest Arturo Spinelli, postać bardzo kontrowersyjna. Jest on żywym dowodem (pardon – zmarło się chłopu nie tak dawno) na to, że marzenia się spełniają – nawet takich kreatur jak Spinelli. Altiero_Spinelli (link)
Wspomnę tu tylko o tym, że w Brukseli na budynku nazwanym jego imieniem, wisi tabliczka, gdzie można przeczytać, że był antyfaszystą. Szkoda tylko, że nie napisano całej prawdy. Przede wszystkim był komunistą! Ale dosyć już o tym. Wyjdźmy z tego trzęsawiska zwanego polityką, bo pobrudzimy sobie nogawki.
dziedziczenie potrzeb
Mój wymarzony świat … Tak. Ja go mam. Jest mocno utopijny niestety, ale jest. Gdy pytam o taki świat znajomych, to zdaję sobie sprawę z tego, że odpowiedź zależy od tego, co pytany sądzi na temat sensu życia. Jeśli wierzy w Boga i czeka na zbawienie – odpowiedź będzie zawierać przesłanie, że życie tu jest tylko rodzajem egzaminu, który mamy dobrze zdać. Jeżeli nie jest religijny, odpowiedź będzie inna i trudna do przewidzenia. Przeważnie jednak pytani nie rozumieją o co mi chodzi. Nie potrafią wyskoczyć z kolein, jakimi podróżują ich myśli lub nie są w stanie poskładać pragnień w spójny świat, w którym chcieliby żyć. Nikt ich wcześniej o podobnie głupie rzeczy nie pytał. Wszystkie koncepcje zawsze dostawali na tacy. Po co wymyślać idealny świat, skoro żyjemy tu, gdzie żyjemy? Jaki sens ma zastanawianie się nad takimi kwestiami?
Sklecone naprędce odpowiedzi są więc sumą tego, co znają. To naturalne. Wzorów do życia szukamy wokół siebie. Często jest to wybór między tym, co robi tata mama lub znajomi. Dzieci muzyków zostają muzykami, dzieci lekarzy lekarzami a dzieci polityków … szubrawcami. (Taki żarcik – wybaczcie.) Ale ja tym pytaniem chcę zaczepić o dużo szerszy kontekst. Pragnę się dowiedzieć, jakie horyzonty odkrywają się przed Tobą, jeżeli uznasz siebie za istotę nieśmiertelną? Co dla ciebie jest gwoździem programu pt. „życie”? Co staje się nadrzędną regułą, co jest tym głównym motorem pchającym nas przez fale życiowych problemów? Kim chciałbyś być, gdy głęboko, bardzo głęboko zaglądasz we własne pragnienia.
Czy chcesz być bogaty? A może pragniesz tylko miłości? Czy chcesz doznać absolutnej wolności, czy może żądasz sławy i uznania? Ale czy naprawdę idzie tu o jakąś jedną, konkretną rzecz? Czego chcesz?
obudź się!
To zastanawiające, że ludzie przechodzą przez życie nie stawiając sobie takich pytań. Jakimś dziwnym rozpędem nadanym przez środowisko, przelatują przez wszystkie lata swojego życia i być może cały czas żyją nie swoimi marzeniami. Można nie wiedzieć kim się chce być lub czego się pragnie – to nie jest wcale rzadkie zjawisko. Jednak logiczną konsekwencją takiego stanu, powinno być ciągłe stawianie sobie pytania: „czego chcę”. Życie może być zaplanowane, może okazać się podróżą do jakiegoś celu albo stać się „tylko” przygodą. Wszystko jedno jakie jest, ale niech będzie świadome.
Przyszło mi właśnie do głowy pewne wspomnienie z bardzo wczesnego dzieciństwa. Otóż zdarzyło się, że śnię, że chce mi się siku. Wstałem więc w tym śnie, idę do ubikacji i próbuję załatwić potrzebę. Za chwilę okazało się, że tak naprawdę sikam w spodnie piżamy. Obudziłem się natychmiast – nie byłem wszak oseskiem. Wstaję z łóżka, idę do ubikacji, ściągam mokre już nieco spodnie i załatwiam potrzebę. Okazało się, że i tym razem sikam leżąc jeszcze w łóżku. Obudziłem się natychmiast! Szybko wstałem, biegiem ruszyłem do ubikacji, żeby ostatecznie załatwić potrzebę, aby za chwilę przekonać się, że znów sikam pod siebie. Jak w filmie SF „Na skraju jutra” (2014) – tylko tam misja nie polegała na opróżnieniu pęcherza, ale na znalezieniu gniazda i zabiciu matki obcych. W porównaniu ze spojrzeniem mojej matki – po tym jak odkryła mokry tapczan – ta misja Toma Cruise to łatwizna.
sen
Tak. Teraz wydaje się to śmieszne, ale wtedy ten sen był tak mocny, że żadną siłą nie potrafiłem z niego wyskoczyć. Łatwiej przychodziło mi wyśnić sobie kolejną wyprawę do ubikacji niż zrealizować ją na jawie. Prawdziwą naszą ludzką tragedią jest trwanie właśnie w takim śnie. Ciągle wydaje się nam, że osiągnięcie jakiegoś celu spowoduje, że będziemy bardziej szczęśliwi. Natomiast, gdy już do celu docieramy, to okazuje się, że jesteśmy znowu na początku drogi do szczęścia. Nasze wyobrażenia o szczęściu okazały się pomyłką i musimy na nowo zmienić wartości, jakie nadajemy rzeczom i celom, a w ślad za tym priorytety.
stań u celu
Załóżmy, że już wiemy. Wierciliśmy sobie dziurę w głowie tytułowym pytaniem aż w końcu nas oświeciło i znamy prawdziwe cele w życiu. I co dalej? Wydaje się, że odpowiedź jest dość prosta. Możemy na przykład zrobić plan, wytyczyć punkty pośrednie, oszacować terminy realizacji. Potem już tylko zostaje praca i kontrola postępów: czy wszystko idzie po kolei i w zgodzie z terminami. Tak przynajmniej opisują to różne poradniki dedykowane ludziom chcącym osiągnąć życiowy sukces. Nie twierdzę, że to jest złe podejście, jednak czegoś mi w nim brakuje.
Zrób takie małe doświadczenie. Uruchom wyobraźnię i na chwilę stań u celu. Stań na szczycie swoich osiągnięć, stań ukresu drogi i wyobraź sobie co czujesz. Trwaj tak dłuższą chwilę, zastanawiaj się jak to jest. Powtarzaj to ćwiczenie często i za każdym razem dokładaj do labiryntu towarzyszących Ci emocji jakiś nowy korytarzyk. Rozbudowuj tę sieć i delektuj się tym. Jeżeli możesz tak bez końca i nie ma w tym nudy i znużenia, to można śmiało powiedzieć, że te marzenia są Twoje, że to dobra ścieżka, i nie spotka Cię na jej końcu rozczarowanie.
I nie ma znaczenia, jeśli za rok czy dwa Twoja wyobraźnia będzie budować już całkiem inny świat. Byłbym zdziwiony, gdyby udało Ci się wytrwać przy jednej wizji przez całe życie. To mogłoby oznaczać, że się nie rozwijasz. Ważne jednak, żeby być świadomym własnych potrzeb. One mają prawo się zmieniać, ale powinny być Twoje a nie – rodziców, dziadków, wychowawców, sąsiadów czy reklamodawców. Dlatego uważam, że warto powtarzać to doświadczenie z wyobraźnią.
Jest to moja, bardzo dobra rada dla Was. Prawie tak samo dobra jak ta, żeby zawsze wysikać się przed spaniem.