Po naszych ostatnich rozważaniach chyba nikt z nas nie ma już wątpliwości, że wzór kobiecości, który od pewnego czasu poszukujemy, musi być oparty o macierzyństwo. Nawet najpilniej pielęgnowana idea kobiecości nie przetrwa jeśli nie będzie replikowana. Nawet najlepsza idea kobiecości będzie zagrożona, jeśli kobiety reprezentujące inne wzorce zachowań, będą rodzić chętniej i częściej. Płodność jest ważna.
płodność
Ta brutalna prawda może nas oburzać, ale z faktami się nie dyskutuje. Bez wyniesienia płodności na piedestał najcenniejszych wartości nie zbudujemy nic trwałego. Nie chodzi tu wcale o to, aby zakładać kliniki lebensborn (nazistowskie Niemcy) i mnożyć się jak przysłowiowe króliki. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że nośnikiem nawet najwznioślejszych idei, są nowe pokolenia, które – jak dotąd – wychodzą tylko z łona kobiety. Jeśli więc mamy budować lepszy świat (np. oparty na harmonii pomiędzy płciami), to jednym z jego fundamentów musi być święta płodność.
To zresztą wcale nie jest nowa koncepcja. Już starożytni obchodzili święta plonów, obfitości i płodności. Klasyczne dożynki są echem dawnych wierzeń i obrzędów. Podobnie jak wielkanocne jajo – symbol odradzającego się życia. Nic nowego pod słońcem. W przeszłości każda ziemska cywilizacja otaczała płodność czcią, bo z niej właśnie brała się jej siła i żywotność.
Dzisiaj żyjemy tak, jakbyśmy o tej prostej prawdzie całkiem zapomnieli. Funkcjonujemy oderwani od przyrody. Nie wiemy jak rośnie chleb, nie wiemy lub nie chcemy wiedzieć jak powstaje mleko i skąd biorą się steki. Kurczaki pochodzą z lodówki, mąka i cukier z papierowego worka a maślanka z kartonika. Już chyba tylko ludzka ciąża przypomina nam, że wciąż jesteśmy częścią świata zwierząt. Przychodzimy na ten świat umazani śluzem, krwią i ekskrementami. Towarzyszy nam przy tym obawa, ból i krzyk cierpienia. Mimo zaawansowanej techniki, udany poród jest zależny bardziej od zdrowych genów i środowiska a urodzenie zdrowego dziecka wciąż jawi się nam jako cud.
dewaluacja kobiecości
Jeśli rozejrzymy się dokoła to stwierdzimy, że znakomita większość otaczającego nas świata, została stworzona przez mężczyzn. Mosty, budynki, drogi, maszyny, lokomotywy, samochody, sieć elektryczna i wodociągowa, komputery i internet. Gdy wspomnieć o tym fakcie przy feministce – ta dostaje apopleksji. Ale to zdanie jest równoważne z innym stwierdzeniem: „wszyscy ludzie zostali urodzeni przez kobiety”. Czy ten drugi fakt jest mniej wymowny? Czy to, że mężczyźni nie rodzą, umniejsza ich roli w społeczeństwie. Nie. Dlaczego więc fakt, że technologiczny świat pchają do przodu mężczyźni, jest z takim bólem przyjmowany przez feministki?
Myślę, że przyczyn takich reakcji jest kilka, ale za główną przyjąłbym utratę wiary w to, że kobiecość z nieodłączną płodnością to wielka wartość. Wypieramy płodność z przestrzeni publicznej i naszej świadomości. Najlepszym tego dowodem jest traktowanie publicznego karmienia piersią, jako czynności wstydliwej czy wręcz obrzydliwej. Kobiecość bez zwierzęcej płodności stała się zwykłym atrybutem odróżniającym kobiety od mężczyzn. Stała się zwykłą etykietką, definicją, która na dodatek zmienia się wraz z trendami w modzie. Kobiecość została odarta z trwałej, ponadczasowej wartości – po prostu się zdewaluowała. I tylko nie wiem, czy kolejne fale feminizmu mają udowodnić „oczywistą” równość płci, czy też są tylko rozpaczliwą próbą zapudrowania pustki po utracie najważniejszego składnika kobiecej esencji.
ślepa uliczka
Kardynalny błąd feministek polega na tym, że próba dowiedzenia równości kobiet i mężczyzn, prowadzi do rywalizacji i nieuniknionej konfrontacji płci. Wobec braku poczucia własnej wartości, część kobiet wszelkimi sposobami próbuje udowodnić, że są co najmniej tak dobre jak faceci. Te same osoby twierdzą także, że niedobór kobiet w niektórych aspektach życia społecznego (polityka, dyrektorzy firm, naukowcy) jest wyłącznie skutkiem patriarchalnych przesądów.
Dramat tej sytuacji polega na tym, że większość facetów faktycznie nie wygląda na lepszych od większości kobiet. Feministki uznały, że da się to udowodnić i tym samym dowieść, że brak parytetu w niektórych zawodach jest jawną dyskryminacją kobiet. Sytuacja jednak drastycznie się zmienia, gdy już dochodzi do rywalizacji. Panowie są do niej ewolucyjnie przygotowani. W finałach wyścigów o tzw. wysokie stołki, stają tylko najlepsi z najlepszych i często nie przebierają w środkach – to jest prawdziwa wojna.
Na nieszczęście dla pań, te nieliczne, wybitnie utalentowane, męskie osobniki sięgają ekstremów, do których kobiece ciało nie było projektowane. To dlatego na liście stu najlepszych szachistów jest tylko jedna kobieta, tak samo jak wśród noblistów nauk ścisłych, jest tylko pani Skłodowska Curie. Chcę przez to powiedzieć, że statystyczny mężczyzna gra tak samo słabo w szachy, jak statystyczna kobieta. Jednak nie da się tego udowodnić na drodze rywalizacji. Faceci są bardziej agresywni, mniej skłonni do ustępstw, bardziej zdeterminowani i potrafią bardzo skupić się na pojedynczym zadaniu. To jedna z tych cech, która ich bardzo odróżnia od kobiet. Wynika to również z odmiennych predyspozycji psychicznych. Tam gdzie stawką są najwyższe trofea, od lat wygrywają głównie mężczyźni.
nie tędy droga
Może czas najwyższy zrozumieć, że siła kobiet nie leży tam, gdzie tak usilnie się jej szuka. Nasze cudowne panie zostały wyposażone przez naturę w unikalne cechy, które dla uważnych mężczyzn są przedmiotem nieustannej fascynacji. Bywają także powodem kłótni i nieporozumień, ale przede wszystkim są tym magnesem przyciągającym ich do kobiet. To, że panowie nie mówią o tych cechach zbyt często, nie oznacza, że ich nie dostrzegają. Po prostu jest tak, że tych rejestrowanych subtelności nie potrafimy nawet nazwać, więc jak mamy o nich mówić.
Mam świadomość, że współczesny świat nie docenia i pomniejsza te cechy kobiet. Z tym większą determinacją, panie powinny o tym przypominać. Cierpliwość, oddanie, delikatność, empatia, wytrwałość, wrażliwość na piękno … Można długo wymieniać. Są to cechy, bez których nasz świat stałby się nieznośny. I tak właśnie się on zmienia – na naszych oczach. Ten proces można zatrzymać, ale wymaga to zaangażowania i zrozumienia po obu stronach barykady.
na co komu ta wojna?
Jestem przekonany, że rywalizacja między mężczyznami i kobietami bardzo nam szkodzi. Zresztą jest ona podsycana przez naprawdę niewielką grupę ludzi. Czy ktoś słyszał o tym, żeby mężczyźni żądali parytetu dla ilości kobiet i mężczyzn zatrudnionych w przedszkolach, w szkołach, pielęgniarzy w szpitalach, w zawodach opiekunów dla osób niepełnosprawnych, ekspedientów, fryzjerów czy księgowych? Niech każdy znajdzie pracę tam, gdzie maksymalnie wykorzysta swoje talenty i gdzie będzie szczęśliwy. Szukajmy raczej współpracy i synergii niż rywalizacji. Z tej ostatniej naprawdę nie ma wiele pożytku.
Najważniejsze jest jednak to, by nie dać sobie wmówić, jak mamy żyć. Codziennie pytajcie siebie: „czego chcę od życia, co mnie cieszy?” Może uda się Wam, drogie panie, odzyskać wiarę w Wasze żeńskie moce kreacji. Na razie wystarczy, jeśli zapamiętacie jedną tylko rzecz: wszystko co stworzyli i w przyszłości jeszcze stworzą mężczyźni, ma swoją wagę i sens tylko wtedy, jeśli będziecie dawać życie kolejnym pokoleniom. W przeciwnym razie, komuż miałoby to wszystko służyć?
W kolejnym odcinku tej serii, spróbujemy poszukać winnych dewaluacji kobiecości.