avatar – sens mojego życia

Ostatni wpis zakończyłem stwierdzeniem, że jesteśmy tu po to, żeby doświadczać. Właściwie tylko po to. Oczywiście te doświadczenia przydają ię tu na Ziemi, ale generalnie nie chodzi o doświadczenia fizycznego ciała (avatar), ale o doświadczenia duszy. To ona chce zdobywać nowe umiejętności. Za każdym razem schodzi na Ziemię w inne czasy, w inne lokalizacje, w inne zawody i odmienne role społeczne.

avatar

Nasze ciała pełnią niewdzięczną role awatarów naszych dusz. To jest trochę jak gra komputerowa, tylko z wysokim poziomem realizmu. Dla nas oczywiście jest to najprawdziwsza prawda, ale dla duszy jest to tylko kolejne życie. My także utożsamiamy się z bohaterem platformówki, w którą gramy, ale kolejna jego śmierć na 27 poziomie, nie robi już na nas większego wrażenia. Jako gracze zdobywamy doświadczenie a już samo uczestniczenie w grze daje nam satysfakcję. Jeśli przyjąć, że tak się mają sprawy naszego bycia tu na Ziemi, to w ślad za tym zmienia się nasz stosunek do otaczającej rzeczywistości. Podróż po tym świecie nr 358 będzie mieć dla naszej duszy sens tylko wtedy, gdy dostarczy nowych doznań. Takie banały jak bogactwo, macierzyństwo, nędza, władza czy seks, przestają być interesujące. ( Zagalopowałem się – to ostatnie nigdy się nie nudzi. )

stare dusze

Awatary dusz inkarnujących wiele razy, wydają się być lekko zblazowane, mało ambitne i bez sukcesów w doczesnym życiu. Dlaczego? Właśnie dlatego, że wszystko już poznały. Ciężko im wyszukać w swoim życiu jakieś podniety. Wszystko wydaje się dobrze znajome i mało atrakcyjne. Bywa, że nie potrafią nawet znaleźć pracy, która ich pochłonie, w której będą się czuć spełnieni. Będą skakać z kwiatka na kwiatek, za każdym razem dochodząc do tego samego wniosku – nudy na pudy. (pud – dawna rosyjska jednostka wagowa). Zdarza się, że nie widzą żadnego sensu w dorabianiu się. Nie chcą budować tutaj nic trwałego, bo dobrze wiedzą, że są na Ziemi tylko na chwilę i nic stąd na drugą stronę nie zabiorą. Życie naprawdę jest krótkie. A życie z kredytem na na plecach (na wielki dom z basenem), nie dość, że jest krótkie, to jeszcze bez sensu. (To mój autorski wniosek – Wy oczywiście możecie mieć inne zdanie.)

przygoda

avatar

Co więc liczy się w tym naszym życiu? Przygoda. Naprawdę. Liczy się tylko przygoda. I jak mawia Cejrowski: tam, gdzie kończy się plan, zaczyna się przygoda. Przestańcie planować, kalkulować, naginać rzeczywistość do Waszych ambicji, albo – co gorsze – ambicji Waszych rodziców. Zanim się dorobicie, przestanie się Wam chcieć cokolwiek lub przestaniecie móc cokolwiek. Życie jest by przeżywać a pieniądze mogą pojawić się w nim lekko i bez wysiłku. Nie pomstujcie więc na przygody smutne czy trudne, na osoby, które Was zawiodły i rzeczy, które Was rozczarowały.

smaki

Ze smutkami jest jak ze smakami. Nie da się opowiedzieć jaki smak ma kiwi, bigos, opuncja czy bataty. Nawet jeżeli ktoś nas ostrzega przed potrawami gorzkimi, pikantnymi, kwaśnymi czy słonymi, to przecież z ciekawości czystej je próbujemy. Tak samo postępuje nasza dusza – próbuje rzeczy, które poznać można tylko poprzez doświadczenie. Dlatego nie warto się buntować, gdy trafiają się nam nieciekawe smaki. Trzeba przytulić (zaakceptować) to niepowodzenie i wyciągnąć wnioski. Nie warto trwać w bólu i przygnębieniu. Poznałem „ten smak” i idę dalej po inne, nowe, piękne smaki życia – przynajmniej w założeniu. Nie zakładam, że mam jeść za karę polski chrzan albo pastę wasabi solo. To nie uczyni mnie szczęśliwym.

Tak na marginesie, smak pikantny to nie jest prawdziwy smak, bo nie odpowiadają za niego kubki smakowe na języku. Zetknięcie z czymś pikantnym po prostu nas boli a ostra papryka boli dwa razy. Fanom meksykańskiej kuchni nie trzeba tego tłumaczyć. Innym podpowiem, że drugi raz boli w toalecie. 🙂 Ale generalnie „ostro” znaczy „zdrowo”.

Mam nadzieję, że w tym krótkim odcinku udało mi się wyjaśnić sens istnienia bólu i cierpienia. Jest to coś, z czym katolicy sobie nie radzą. Z braku lepszego wytłumaczenia katecheci przytaczają takie szkodliwe idee jak ta, że cierpienie zbliża nas do Boga. Gdyby się zgodzić z tą tezą, należałoby podziękować hiszpańskiej inkwizycji za dobrą robotę. Czy zadając ówcześnie żyjącym niewyobrażalne cierpienia psychiczne i fizyczne, pomogła im dostać się do raju? Hiszpańska inkwizycja jak sławni „upychacze”?! Wolne żarty …  🙂

A wiec nie! Cierpienie NIE zbliża nas do Boga. Co innego radość, o której będę pisać jeszcze wielokrotnie.

 

Obstawiam raczej, że to są Chiny a nie Japonia.  🙂

W zatłoczonym metrze córka mówi nagle do matki:
– Mamo, będę miała dziecko.
– No co ty dziecko mówisz? Z kim?!
– Nie wiem mamo, nie mogę się odwrócić.