Mars i Wenus cz.5 – zmiana wzorców

Role społeczne są tylko utartymi ścieżkami, po których poruszają się ludzie. Gdzieś na drodze ewolucji społeczeństw, po prostu pojawiły się te schematy. One nie są i nigdy nie były czymś złym. Poruszanie się w schematach buduje poczucie bezpieczeństwa. Natomiast to, co nieznane, budzi w nas poczucie zagrożenia. Z tego prostego powodu, tak chętnie poruszamy się utartymi ścieżkami i tak ciężko nam z nich zrezygnować.

schematy

Dobrym tego przykładem jest zdanie z filmu Miś: „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”. Noszenie krawata to też tylko schemat. Ta część męskiego ubioru, współcześnie nie ma żadnego praktycznego zastosowania. Trzeba jednak przyznać, że pełni jakąś ważną, niemal magiczną funkcję. Jaką? Nie wiem dokładnie. Jest to coś na wzór sygnału: uwaga, noszę ten kawałek kolorowej szmatki, żebyście wiedzieli, że jestem zwolennikiem przestrzegania znanych Wam, tradycyjnych reguł. Zdaje się, że panowie wchodzą w tę krawatową rolę raczej bez większych oporów mimo, że na imprezach, krawaty często są powodem kłopotów, bo lądują w zupie lub sosie. Natomiast w weselnych bójkach znajdują zastosowanie jako narzędzie do duszenia właściciela. 🙂

Schematy nie są złe. Społeczeństwa, tak jak wiele innych żywych struktur, ewoluują. Z upływem czasu, takie czy inne reguły przestają być wygodne i następuje ich zamiana. Czasem taka zamiana następuje niezauważenie, ale bywa i tak, że ma charakter wręcz rewolucyjny.

od chaosu do kosmosu

Ostatnie sto lat w historii świata, to jedna ciągła rewolucja. Za życia jednego człowieka przeszliśmy z ery pary do ery społeczeństwa informacyjnego. Świat w jakim dorastają nasze dzieci, diametralne różni się od świata naszego dzieciństwa. Kaseta magnetofonowa – tak popularna w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – dzisiaj jest zabytkiem techniki. A minęło przecież tylko 25 lat.

Sto lat nieprzerwanej rewolucji społecznej oznacza sto lat chaosu. Niemal wszystkie schematy społeczne uległy zatarciu. Próbujemy przekazać własnym dzieciom jakieś zasady, by zaraz potem przekonać się, że sami też już się do nich nie stosujemy. Nie pojmujemy ani zachowań własnych dziadków, ani sposobu myślenia wnuków. Nie może zatem dziwić, że taki bałagan ma swoje odbicie w relacjach między mężczyznami i kobietami.

W takich warunkach pojawia się szansa na zmianę relacji między ludźmi – w szczególności właśnie między mężczyznami i kobietami. Wczorajsze reguły już nie przystają do nowej rzeczywistości i trzeba wypracować nowe. Problem w tym, że część osób postrzega stare reguły wyłącznie jako narzędzie ucisku niektórych grup społecznych. (Feministki powiedzą, że oczywiście chodzi o ucisk kobiet, ale podział nie zawsze przebiega na granicy między płciami.) W tym samym czasie, ktoś inny będzie traktował zmianę, jako zamach na dobre i sprawdzone zasady ładu społecznego. Różnice zdań występują zawsze – to nie dziwi.

ciągła walka

Martwi mnie natomiast, że utrwalanie nowych zasad, odbywa się niejako w cieniu walki o przywileje. To zacietrzewienie w wojnie płci prowadzi do zaślepienia. Zamiast skupić się na rzeczach fundamentalnych, toczymy wojnę o wpływy i władzę. Chcę przez to powiedzieć, że w słusznej walce o zrównanie praw dla mężczyzn i kobiet zabrakło głębszej refleksji. Ktoś arbitralnie uznał, że szczęście i powodzenie kobiet we współczesnym świecie można określić, mierząc zdolność kobiet do kreowania PKB. Tak to oceniam, ponieważ większość politycznych ruchów kobiecych skupia się tylko na tym, jak skutecznie słaba płeć osadzona jest w tzw. materii.

Zgodzę się z tezą, że w wielu krajach, dalsza walka o prawa dla kobiet ma sens. Na przykład w Emiratach kobiety doczekały się właśnie możliwości ubiegania się o prawo jazdy i na pewno jest tam jeszcze sporo do zrobienia. Natomiast w Europie w  pogoni za równością płci, dozwolono już na tzw. dyskryminację pozytywną. (!) dyskryminacja pozytywna w praktyce – link

Zamiast pogrążać nas w oparach absurdu, może czas najwyższy przyjrzeć się niektórym szkodliwym społecznym stereotypom i im wydać wojnę? Wiem. To już nie jest takie proste, jak np. wywalczenie parytetów, prawa do wcześniejszej emerytury czy urlopu macierzyńskiego, które wprowadza się jednym głosowaniem w sejmie. Tu potrzebna jest cierpliwość, uporczywa edukacja, głębokie zrozumienie problemu i … miłość do kobiet.

jakie stereotypy?

W poprzednim odcinku pisałem o wstydzie – potężnej sile degradującej naszą boską naturę. Szczególnie odciskał on swoje piętno na kobietach. W różnych epokach zawstydzane były różne rzeczy: kostki, łydki, ramiona, brzuchy, pępki, dekolty, pupy. Inne rzeczy wciąż pozostają tabu: orgazm, karmienie niemowląt, menstruacja, piersi, kobiecy wytrysk. Lista jest dłuższa. Zwróćcie tylko uwagę, że większość pozycji na liście dotyczy właśnie kobiet. Czy można się więc dziwić, że zawstydzana kobiecość kurczy się i znika z przestrzeni publicznej? W jej miejsce pojawia się ambicja i rywalizacja. Są to narzędzia, za pomocą których, kobiety chcą wywalczyć godną pozycję w społeczeństwie – co najmniej równą tej, jaką zdaniem wielu, zajmują mężczyźni. Może czas najwyższy policzyć jakie są koszty społeczne tej ideologii.

schizofrenia

Z jednej strony chcielibyśmy mieć seksowne i kobiece partnerki, udane związki, silne rodziny, liczne wnuki i dobre relacje w rodzinach. Z drugiej zaś, zawstydzamy wszystko, co się z tym wiąże. I żeby było jasne – robią to na równi mężczyźni i kobiety.

Nie wypada mówić o miesiączce, o udanym seksie, o własnych potrzebach seksualnych, o fascynacjach i potrzebie eksperymentu. Wypada nie mieć wystającego brzucha, sterczących sutków, obfitych piersi, wzwodu (tak – faceci też są szykanowani), plam po mleku na bluzce, celulitu, widocznych rozstępów. Nie uchodzi kołysać biodrami, chodzić bez biustonosza, bez majtek, być rozczochraną, uśmiechać się do nieznajomych. No i przede wszystkim, nie wolno się na to wszystko gapić!

Czy można stać się szczęśliwym człowiekiem, jeśli z naszej przestrzeni wypieramy wszystko, co się z tym szczęściem wiąże? Czy można zachęcić kobietę do spontanicznego seksu, jeżeli cała jej intymność zepchnięta jest w strefę wstydu? Która z kobiet chętnie będzie się kochać mając w perspektywie „sflaczałe po ciąży ciało”, „odrażające” blizny na brzuchu, „paskudne” rozstępy na piersiach czy stygmat „patologii” po urodzeniu czwartego dziecka? Jakim cudem chcemy mieć obok siebie szczęśliwe kobiety, jeśli za wzór do naśladowania pokazujemy w mediach ciała szesnastolatek stosujących krem przeciwko zmarszczkom?

zmiana

Nie zmienimy tego świata inaczej niż przez zmianę własnego sposobu myślenia i zachowania. Gdybym mógł poprawić dekalog, połączyłbym dziewiąte i dziesiąte przykazanie (dokładne tak stoi w Starym Testamencie) i dopisałbym nowe: „Nie zawstydzaj”! Nie zawstydzaj żadnego aspektu kobiecości. Ale to także działa w drugą stronę: nie zawstydzaj mnie, gdy tę kobiecość podziwiam. Zacznijmy sobie nareszcie ufać. Nie zawstydzaj jej a ona w końcu uwierzy, że „on/ona ciągle patrzy na mnie, bo się podobam.”

Jak mówi wschodnie przysłowie: „uroda kobiety jest jak brzoskwinia – szybko się psuje”. Mając to na uwadze, wszyscy powinniśmy poszukać tego, co w kobietach jest ponadczasowe: ich pięknej żeńskiej energii. Gdybyśmy umieli zakochać się w żeńskim oddaniu, akceptacji, cierpliwości, miękkości, braku nadmiernych ambicji, w kobiecej intuicji i szczerej radości z drobnych rzeczy – na pewno byłby to początek lepszego świata.

Paradoksalnie właśnie teraz nadarza się znakomita okazja do przebudowania naszego systemu wartości. Długotrwały chaos ma szansę przerwać ten łańcuch, w którym przekazujemy sobie nawyk zawstydzania. Przyjmijmy siebie takich, jakimi jesteśmy. Jest nadzieja, że w końcu zrodzi się akceptująca kobieta i akceptujący mężczyzna. „Akceptujący” znaczy także „kochający bez wymagań”.